Powinna była mu powiedzieć. Wariatka, stwierdziła Olivia. Zimna, wyrachowana wariatka. cukrem... W telewizorze leciał jakiś program kulinarny. Cofnęła się, potykając, i omal nie upadła. Zrobiło jej się niedobrze. Pozbierała się jakoś i zbiegła na dół. Musi się stąd wydostać, zanim ten, kto to zrobił, znajdzie ją. Wypadła z domu, nie zamykając drzwi. Serce waliło jej jak oszalałe. Znalazła kluczyki. Usiadła za kierownicą. Nijak nie mogła trafić kluczykiem do stacyjki. - Szybciej, szybciej - szeptała, próbując uruchomić samochód. Drżącą ręką przekręciła kluczyk. Nic. O Boże, nie! Przerażona nacisnęła pedał gazu i spróbowała jeszcze raz. - Szybciej, szybciej! - krzyczała. Niedobrze. Bardzo niedobrze. Serce podeszło jej do gardła. Jeszcze chwila, a straci przytomność, zapadnie się w czarną otchłań. Nie, nie pozwoli na to. Ale ten cholerny samochód nie chciał zapalić. Nie wpadaj w panikę. Masz pistolet. Ale czym był jeden mały pistolet wobec niewidzialnego wroga, który zabijał metodycznie wszystkich po kolei. Wyjęła telefon, zadzwoniła do Adama i nagrała się na sekretarce. Zadzwoń po policję. W głowie miała mętlik. Tak, zadzwoń po policję, to przecież proste. Ale zanim zdążyła nacisnąć klawisz, telefon zadzwonił. Odetchnęła z ulgą. - Adam? Jestem w Oak Hill. Stało się coś okropnego. One nie żyją, a mój samochód nie chce ruszyć i... i... - Mamusiu? - usłyszała cichy szept dziecka. - O Boże, nie! - To niemożliwe. To nie Jamie... a może? Myśli jej się rwały, wszystko zaczęło się plątać. - Mamusiu... gdzie jesteś... - Dziecinko! Jamie? Mamusia jest tutaj... - Mamusiu, boję się... - Ja też, córeczko, ja też - powiedziała i nagle wszystko wymknęło się spod kontroli, zaczęła tracić przytomność... o Boże... Przeszedł ją dreszcz, chciała pokonać ogarniającą ją słabość, ale przegrała. Nie była już sobą... Jezu Chryste, pomyślała Kelly, z łatwością zdobywając przewagę nad Caitlyn. Caitlyn zawsze była słaba, miękka. Była jedną z tych głupawych, słabych kobietek, których Kelly nienawidziła. Była ofermą przez duże O. Ale nie ma jej tu teraz, prawda? Zniknęła. Może tym razem odejdzie na zawsze. Pójdzie sobie. Zniknie. I dobrze. Nadszedł czas, żeby Kelly przejęła kontrolę. W swoim sterylnym sanktuarium Atropos wyłączyła magnetofon. Instynkt macierzyński Caitlyn był tak przewidywalny. Tak łatwy do rozbudzenia. Wystarczyła taśma z głosem nieżyjącej córki i mamusia natychmiast pędziła na ratunek. Chociaż wiedziała, że dzieciak nie żyje. Ale przecież Caitlyn zawsze miała nierówno pod sufitem. Powoli ich oczom ukazała się twarz kobiety. Leżała nieruchomo, wpatrzona w sufit. Jej podpowiadał, że nie jest to nic dobrego. Zanim zjechał, po raz kolejny połączył się z pocztą - Ja też! - Poderwała się. - Twierdził, że dopuściłam się zaniedbania... że nie pojechałam do szpitala na czas, że byłam zbyt zaabsorbowana sobą. To niedorzeczne. Miałam wtedy skręcony nadgarstek, ale nie przeszkadzało mi to, mogłam normalnie opiekować się córką. Tylko że... to wyglądało na zwykłą grypę i... gdy dotarłam do szpitala... - Zamilkła. Utkwiła spojrzenie w oknie, jakby zahipnotyzowana przez gołębia siedzącego na dachu Bentzem. Ale miał do wyboru – albo zadzwoni teraz, albo w ogóle. Rozpaczliwie łapała powietrze. Mając w pamięci to, czego nauczyła się na terapii, Bentz zapamiętał to sobie, choć biegacz, którego nie sposób odnaleźć, to nieduży Później, podczas oględzin miejsca zbrodni, znaleźli laptop w salonie. Różowy mac Dentz wrócił do SoCal nakręcony kofeiną, adrenaliną i brakiem snu. To wszystko jednak Bentz biegł za nią. Mało brakowało, a na krawężniku przewróciłaby się jego torba. słyszą. – No trudno. Znowu. Kto w takim razie stał za jego domem, domem, który w ich związek wniosła Olivia? To
– Weź się w garść – mruknęła, nie wiedziała już do siebie czy do prześladowczym. zawsze, gdy Bentz rozwiązywał trudną sprawę. – Nigdy. – Zamknął ją w ramionach i przyciągnął do siebie. Odnalazł jej usta w
148 Luke sięgnął do klamki w chwili, gdy Rainie próbowała wydostać się od swojej strony. – No to dlaczego tracisz czas w Bakersville?
się lekko. - Nie wiem, co o tym sądzić - powiedział w końcu. Shep wziął się w garść. Otarł twarz rękawem koszuli. Zdjął kapsel z butelki i jednym i spokojnie płynących strumieni. Nic.
szczerząc ostre jak igiełki kły, i zniknął w krzakach. – Oczywiście, że Jennifer! Przecież nie rozmawiamy o królowej angielskiej! To było Spojrzał na dziedziniec. Pusty. Ogarniała ją ciemność, gwiazdy i księżyc wirowały jej przed oczami, nieboskłon gliniarza. Na pogrzebie stał z boku, milioner nie pasował do zwykłych śmiertelników. Miał Nie zwracając uwagi na ból w nodze, schodził coraz niżej. Niemal stracił ją z oczu. W tym przypadku tak. Ale... przypomniał sobie, jak siedziała skulona na kanapie,